Czy wszystko jest z dykty?
Krytykiem ultra-liberalnego kapitalizmu i rozpasanej konsumpcji jestem od zawsze, ale gdy dzisiaj obserwuję, co się dzieje ze światem na skutek pandemii covid-19, jestem zaskoczony a nawet wstrząśnięty skalą destrukcji, jaka mu zagroziła w ciągu zaledwie kilku tygodni.
Okazuje się, że światowa, zglobalizowana gospodarka oraz instytucje i systemy poszczególnych państw nie dysponują wystarczającymi rezerwami materiałowymi, finansowymi, ludzkimi i organizacyjnymi, ani nawet gotowymi modelami zarządzania kryzysem epidemiologicznym tych rozmiarów. Nie mówiąc już o zdolności do niezbędnej przecież koordynacji działań przeciwepidemicznych w skali międzynarodowej i światowej.
Pandemia ujawniła systemowy brak odporności na kryzys gospodarki goniącej za mirażem nieskończonego wzrostu produkcji i konsumpcji. Oderwany od rzeczywistości system gospodarczo-finansowy oparty na długach i bez umiaru drukowanym pieniądzu działa jak przysłowiowy rower, który utrzymuje równowagę, dopóki jedzie szybko i w dodatku po bandzie – czyli na granicy skrajnego ryzyka. Pandemia ujawnia też niewydolność większości państw i ich rządów, które zaprzęgnięte w służbę religii wiecznego wzrostu oraz w dogadzanie wielkiemu biznesowi i wyborcom, odpuściły troskę o tworzenie rezerw finansowych i systemów bezpieczeństwa społecznego – instytucji naukowych, służb ratowniczych, medycznych i porządkowych niezbędnych w czasie epidemicznego kryzysu. Nie dziwią więc już widoczne oznaki utraty zaufania w światowy system gospodarczy, a także w zdolność zapewnienia przez większość państw adekwatnych działań osłonowych adresowanych do wielkich grup tracących pracę i środki do życia.
Po kryzysie niewątpliwie pojawi się silna presja społeczna na polityków, ekonomistów i globalne organizacje biznesowe, by doprowadziły do niezbędnych zmian systemowych. To będzie czas, gdy świadoma, progresywnie myśląca część ludzkości będzie musiała bardzo pilnować, by zmiany te były wynikiem demokratycznego i globalnie skoordynowanego procesu legislacyjnego. W przeciwnym razie społeczność ludzka rozpadnie się na zniewolone przez nieusuwalnych autokratów wrogie sobie plemiona. W perspektywie dziejów byłby to katastrofalny moralny i duchowy upadek ludzkości, przed którym ostrzegał nas dawno temu A.Huxley w swojej książce „Nowy, wspaniały świat”. Załóżmy więc optymistycznie, że większość z nas przejrzy na oczy i sprawy potoczą się w kierunku integracji, współpracy i szacunku dla osoby ludzkiej, dla jej autonomii i wolności. Ale czy aby na pewno będzie to oznaczało koniec epidemicznych zagrożeń? Czy konieczna optymalizacja światowego systemu gospodarczego i ochrony zdrowia oraz stworzenie sprawnych mechanizmów koordynujących międzynarodową odpowiedź na pandemiczne zagrożenia rzeczywiście uchronią nas przed ponownymi katastrofami? Moim zdaniem, uczciwa odpowiedź na to pytanie brzmi: Nie! To nie wystarczy! Z jednego prostego i oczywistego powodu, o którym jednak nikt nie mówi wprost, więc go tutaj grubym drukiem podkreślę:
Przyczyną pandemii nie jest koronawirus – niezależnie od tego skąd się wziął. Nie jest nią też kara boska ani zemsta przyrody czy reset ekosystemu Ziemi. Pandemię w istocie spowodował katastrofalny spadek wydolności układu odpornościowego większości przedstawicieli naszego gatunku, szczególnie tych, którzy mają więcej niż kilkanaście lat.
I nie dajmy sobie wmówić, że zjawisko to jest przejawem normalnego procesu starzenia się populacji. To nie jest prawda. Ten proces przebiega za szybko i za wcześnie, o czym świadczą także dane o ogólnym stanie zdrowia współcześnie żyjących ludzi. Mam na myśli kilka niezwykle groźnych „pełzających” pandemii (nazwijmy je tak w przeciwieństwie do pandemii „gwałtownej”, której doświadczamy aktualnie). A należą do nich: rak, cukrzyca, bezsenność, nadciśnienie, zawały, wylewy, otyłość, alergie i inne choroby autoimmunologiczne, depresja, borelioza, choroby neurologiczne – żeby wymienić te najbardziej powszechne. I nie dajmy się zwieść wzrastającemu wskaźnikowi długości życia, który zawdzięczamy ogromnej sprawności medycyny ratunkowej i jej zdolności do skutecznego przedłużania nawet ledwie tlącego się życia. Nie ma się co oszukiwać – od co najmniej 20 lat populacja ludzi pogrąża się w nasilającym się kryzysie zdrowotnym. Zauważmy, że dotyczy to szczególnie tej części człowieczej rodziny, która żyje we względnym dostatku. Wiele wskazuje na to, że cierpiący na względny niedostatek radzą sobie z chorobami, a także – jak się zapewne okaże – z koronawirusem lepiej niż ludzkość zachodniej i północnej półkuli. W każdym razie, wirus bezlitośnie ujawnia kryzys zdrowotny ludzkości. Bo chyba nikt nie zaprzeczy temu, że od zawsze chorują częściej i poważniej ci, którzy mają słabą odporność.
Patrząc na rzecz całą w kontekście pandemii, na korzyść tezy o powszechnej zapaści naszego układu odpornościowego przemawia potwierdzany przez wszystkie kraje, szpitale i agendy fakt, że – poza nielicznymi wyjątkami – dzieci i nastoletnia młodzież przechodzą chorobę covid-19 praktycznie bezobjawowo. A to znaczy, że ich system odpornościowy bez trudu radzi sobie z wirusem. Podobnie bezobjawowo lub lekko ma szansę przejść covid-19 jakaś bliżej nieokreślona część dorosłej a nawet seniorskiej populacji, pod warunkiem, że nie cierpi na długotrwałe choroby towarzyszące. Na granicy pewności można założyć, że są to osoby o sprawnym, nie przeciążonym innymi zadaniami systemie odpornościowym. A to znaczy, że koronawirus, wbrew pozorom, nie jest wirusem szczególnie groźnym, a jego ogromna siła rażenie polega na tym, że propaguje się niezwykle szybko, skutecznie i podstępnie, co nie pozwala zaniechać działań przeciw-epidemicznych.
Tak czy owak można być pewnym, że wyższa przeciętna sprawność obrony immunologicznej wśród ludzi pozwoliłaby nam przejść inwazję koronawirusa spokojniej, bez konieczności ogłaszania pandemii, zamrażania państw i gospodarki świata. Czyż więc nie warto o to zawalczyć i być może z czasem doprowadzić do sytuacji, gdy ogromna większość z nas, bez względu na wiek, będzie miała odporność zbliżoną do nastolatków? Skoro tak, to konkluzja dotycząca sposobów zabezpieczania się na wypadek przyszłych pandemii powinna brzmieć następująco: – Oprócz doskonalenia terapii, procedur i strategii zwalczania pandemii, trzeba niezwłocznie zająć się sprawą odporności – a więc, jak najszybciej rozpoznać i zredukować przyczyny tak szybko postępującego z wiekiem i tak dużego spadku odporności u tak wielu ludzi. Innymi słowy niezbędnym sposobem uniknięcia przyszłych pandemii jest powszechna profilaktyka, mająca na celu podtrzymanie w starzejących się ludzkich organizmach systemu odpornościowego o wysokiej sprawności. Pogódźmy się z tym, że nie unikniemy przyszłych pandemii porywając się – nie daj Boże – na wybetonowanie i odkażenie całej planety, na tworzenie aseptycznych, naszpikowanych chemią i lekami ludzkich farm czy wprowadzenie systemu powszechnej biometrycznej inwigilacji.
Nadszedł czas, by zacząć uczciwie wskazywać przyczyny tak dramatycznego i powszechnego osłabienia systemu odpornościowego u ludzi. Tym bardziej, że są one już od dawna dobrze znane, choć na użytek powszechny przykryte patetycznym sloganem: „nieodzowne przejawy i koszty postępu cywilizacyjnego”. A teraz uwaga! Ważna wiadomość. Otóż, wszystkie te „nieodzowne przejawy i koszty postępu cywilizacyjnego” dają się sprowadzić do wspólnego mianownika: stres. Idąc na skróty – stres to nadmierna, środowiskowa presja na ludzki organizm, blokująca lub wyczerpującą energię jego układu odpornościowego i uniemożliwiająca adekwatną regenerację. Bowiem pod wpływem długotrwałego stresu organizm wydziela duże ilości adrenaliny i kortyzolu, które z kolei blokują układ odpornościowy/immunologiczny – bo adrenalina to również lek immunosupresyjny – a wraz z nim sen i procesy regeneracji organizmu.
Najlepiej rozpoznane i uznane źródła takiego długotrwałego stresu to: zanieczyszczenie powietrza, zła jakość żywności, śmieciowe jedzenie, używki i narkotyki (cukier, papierosy, alkohol i inne), toksyczność środowiska pracy i domu, nadużywanie antybiotyków i innych leków osłabiających odporność, a także środków nasennych, przeciwbólowych i pobudzających, hałas, duża koncentracja smogu elektromagnetycznego w środowisku (telefonia komórkowa, rutery, komputery, inteligentne urządzenia domowe i biurowe), przestymulowanie mózgu obrazami i informacjami, pośpiech, nadmierna presja związana z pracą, za dużo nocnego – niebieskiego – światła, za mało czasu na wypoczynek, konieczność adaptacji do gwałtownych zmian klimatycznych, niski poziom bezpieczeństwa ekonomicznego, za mało ruchu, za mało kontaktu z przyrodą, za mało wolnych od współzawodnictwa, bezpiecznych i bliskich kontaktów z ludźmi. Te i inne czynniki – bo nie jest to zapewne ich kompletna lista – wywierają tak silną, długotrwałą presję na ludzki organizm, że z czasem przekracza ona jego możliwości adaptacyjne i do tego stopnia angażuje potencjał układu odpornościowego, że nie starcza mu już wydolności do odpierania inwazji patogenów. A szczególnie tych nowych, o pandemicznym potencjale.
Zważmy, że powyższa lista środowiskowych czynników stresogennych jest zarazem skrótowym opisem codziennego życia zdecydowanej większości dorosłych ludzi żyjących obecnie na Ziemi. A ponieważ jest nas już około 9 miliardów, to staje się oczywiste, że nawet najlepiej zorganizowana światowa czy międzynarodowa ochrona zdrowia nie poradzi sobie nawet z narastającą przecież z roku na rok falą „pełzających pandemii” – a co dopiero z dodatkowymi, dramatycznymi obciążeniami związanymi z pandemiami gwałtownymi.
Podsumowując: czas spojrzeć szerzej, głębiej i odważniej na prawdziwe przyczyny kryzysu zdrowotnego w ogóle i – zanim zagrozi nam następna, potencjalnie druzgocąca pandemia – wyciągnąć właściwe wnioski z tej obecnej. A to oznacza, że trzeba nam będzie z determinacją zabrać się za usuwanie nadmiernych źródeł stresu z naszego indywidualnego i społecznego życia. A wtedy musimy liczyć się z tym, że jeśli – daj Boże – myślenie w kategoriach ludzkiej odporności i dobrostanu stanie się drogowskazem i osią wszystkich przyszłych reformatorskich zabiegów, to reformy te będą musiały głęboko przeorać obecny systemowy i cywilizacyjny stan rzeczy. Bo tak na przykład: trzeba nam będzie – choćby w trosce o jakość powietrza, wody i pożywienia – zawrzeć pakt o nieagresji z przyrodą, zatrzymać zmiany klimatyczne, przestać zaśmiecać i zatruwać planetę, wprowadzić w gospodarce zasadę zrównoważonego rozwoju, przestawić rolnictwo i przemysł przetwórczy na produkcję zdrowej żywności, zadbać o prawdziwie bezpieczną dla ludzi technologię, a Ochronę Zdrowia przekształcić jak najszybciej w system godny jej nazwy, czyli zajmujący się prawdziwą profilaktyką przyszłych pandemii, a nie ofiarnym dogaszaniem kolejnych post-pandemicznych zgliszcz.
W przeciwnym razie utkniemy w groźnym paradoksie, który czai się tuż za horyzontem możliwych zdarzeń, że naturalnie odporni młodzi oraz dojrzali, ale zdyscyplinowani konsumpcyjni asceci, staną się epidemiologicznym zagrożeniem dla nieodpornej większości nadal wyznającej iluzję wiecznego wzrostu i nieumiarkowanej konsumpcji. Przecież delikatne pomruki wrogości i represyjne odruchy adresowane do szczęśliwych i odpornych, lecz roznoszących zarazę dzieci i nastolatków, już pojawiły się w pandemicznej publicznej debacie. Więc nigdy nie dość czujności i determinacji, by nie zgodzić się na zamknięcie nas w aseptycznej hodowli konsumentów wszelkiego badziewia, w zamian za kłamliwe obietnice epidemicznego bezpieczeństwa. Dbajmy więc o naszą autonomię i odporność ze wszystkich sił, bo są one jedynymi, prawdziwymi gwarancjami naszego bezpieczeństwa – pod każdym, nie tylko epidemiologicznym względem.
Wojciech Eichelberger
Pozdrawiam wszystkich i odporności życzę.